Kontakt i dane firmy

ARBOW

ul. Narutowicza 40/1
90-135 Łódź
woj. łódzkie

Kontakt telefoniczny: 570 904 944
Kontakt mailowy: arbow@arbow.pl

Zaloguj się
Nie pamiętasz hasła? Zarejestruj się
Paczkomaty InPost
Paczkomaty InPost

Wolin 2021r

0
Wolin 2021r

Cześć Koleżanki i Koledzy,

Wreszcie chwila z poranną kawą i miseczką winogrona pozwala na rozpoczęcie podsumowania ostatniego szaleńczego miesiąca. Arbow on tour! Muszę przyznać, że wróciłem po naszych włajażach mocno wymęczony fizycznie. Szczęśliwy jak dziecko, a zmęczony jak stary człowiek😊. Dobrze, Hemingwejowsko okazało się, że nadal Stary człowiek może.

Chciałbym się z Wami podzielić kilkoma wspomnieniami, które wyryły bruzdy w mojej pamięci i mam nadzieję, że zostaną tam na zawsze. Po ponad dziesięciu latach tułaczki Wolinowej z kramem w różnych miejscach zostaliśmy w tym roku dzięki Prezesowi Wojciechowi przyjęci w zacnym miejscu i w zacnym gronie – w gronie łuczniczych Woliniaków. Rozstawiliśmy nasz kram naprzeciwko strzelnicy. Codziennie wieczorem zasypialiśmy, patrząc w cele i budziliśmy się wychodząc z namiotu wprost na tory łucznicze – czego więcej chcieć od życia będąc łucznikiem na wyjeździe? 
Zostaliśmy przyjęci po królewsku. Bez „zwyczajowych” przepychanek o miejsce, bez przestawiania namiotu „bo jeszcze ktoś się musi zmieścić”. No po prostu all inkluzif 😊 Dziękujemy Piotrowi, Agnieszce i Arkowi za początek, środek i koniec. Początek czyli przyjęcie do zacnego grona stałych bywalców, środek czyli wspólne wspieranie się w codzienności i dobrą zabawę przy zmaganiach łuczniczych i wieczornych oraz koniec, który był jakby wyjazdem z „kolonii” z łezką w oku i z poczuciem pewnej straty. Wrócimy!! Na pewno wrócimy!

Dni mijały nam pracowicie, bo od 8 rano już przygotowywaliśmy się na przyjęcie nowych i obecnych łuczników, a gdy bramy zamykały się wieczorem za turystami po godzinie 19, to mogliśmy w gronie rekonstruktorów bawić się dalej łucznictwem. Wykorzystywaliśmy każdą chwilkę aż do nastania ciemności. To było cudowne, gdy wieczorem z różnych stron wyłaniali się łucznicy. Cieszy fakt, że codziennie do grona łuczników przyjmowaliśmy następne osoby. Baaaardzo dużo nowych łuczników udało się zarazić naszą pasją. Ona u wielu już kiełkowała podskórnie, a my dołożyliśmy tylko palec na tętno i pokazaliśmy, że krążenie jest szybsze i pełniejsze z łukiem w ręku. Dobra robota! To była myśl przewodnia każdego dnia. Zarażamy pasją jak tylko wielu się da - bo to jest zdrowe infekowanie. Zmienia życie na lepsze. Po zakończeniu codziennych obowiązków przychodził czas dla nas. Były porównania sprzętowe. Każdy mógł „wydotykać” łuki koleżanek i kolegów, wypróbować jak pracują. Sam nie omieszkałem skorzystać z okazji i gdy tylko nadarzała się okazja próbowałem każdego łuku, który mi wpadł w ręce. Jeden tym sposobem wpadł mi na zawsze😊. Był jeden, który mnie pokonał. Ale to był prawdziwy potwór! Nie byle patyk ze sznurkiem – przy takim bym ustał😊 Potworem moim okazał się 105 funtowy natural produkcji Stanisława z Trzaskawicy. Naciągnąłem może ze dwa razy, jednak na strzał odwagi brakło. A nie brakło śmiałków do strzelania z tego potworbowa. No cóż… Ja od wielu lat preferuję słabsze, precyzyjne łuki (i tego będę się trzymał😉). No i jak przystaje na miejsce, w którym spotka się kilkunastu napaleńców łuczniczych, nie ma mowy, aby obyło się bez rywalizacji. I tak też było z naszymi wieczorami łuczniczymi. Szybko doszliśmy do wniosku, że warto postrzelać na punkty i wyłonić zwycięzcę wieczoru. Kilka takich zmagań wieczornych urządziliśmy i zabawa była naprawdę zacna. Oczywiście, każdy już przygotowywał się do głównego turnieju i obserwował swoich rywali lub straszył swoją dyspozycją. Z najlepszej strony pokazał się na tych wieczornych turniejach Tornwald, który wytrzymywał do końca fizycznie (ustał na nogach – mordercze turnieje Wolińskie 😉) i  opanował emocje związane z finałami. Dzieliliśmy nasze zmagania na cześć główną, w której strzelali wszyscy zainteresowani, i finał, w którym brali udział łucznicy z największą ilością zdobytych punktów podczas części ogólnej.  Cele były wymagające, a współzawodnicy z górnej półki. Zabawy było dużo i warto było to przeżyć. Mam nadzieję, że wpiszemy takie zmagania łucznicze w Wolińskie wieczory na przyszłość.

Szykowaliśmy z Piotrem i Arkiem główny turniej z dużym rozmachem. Zarezerwowane zostało kawał pola, zadziałaliśmy tak, żeby sztaplarka rozstawiła nam beloty słomy w kręgu jako historyczne wychwyty i pozostawiliśmy przygotowany teren do strzelania turnieju z zadowoleniem, że będziemy mogli przeprowadzić zawody z rozmachem i już cieszyliśmy się na nadchodzące dni. Rozesłaliśmy wici po całym obozowisku zapraszając na turniej.

Niestety…

i stety…

Niestety – nie udało się utrzymać terenu☹ Stety – przyjechali przyjaciele rekoni, którzy rozłożyli swoje obozowiska i mogli cieszyć się Wolińskim weekendem.

Nie nam się jednak poddawać! Szybka weryfikacja planów i turniej wraca przed nasz namiot kramowy, na miejsce wcześniejszych zmagań. Strzelania było sporo, wystarczająco, aby wytypować zacnych finalistów. Zróżnicowaliśmy klasyfikację z racji na łuki i strzały, jakimi szyli zawodnicy. Wyróżniliśmy trzy konkurencje „sprzętowe” i po części ogólnej wytypowaliśmy po trzech finalistów w kategoriach: łuk tradycyjny, łuk naturalny i łuk naturalny + strzały z kutym grotem. Finały przyniosły dużo emocji i wyłoniły mistrzów. Przyjemnością było patrzeć na łucznicze zmagania, pogoda podarowała nam  także przepiękny spektakl, zgrywając się z naszym turniejem, i na niebie dostaliśmy w prezencie łuk od matki natury. Turniej pod tęczą (idziemy z duchem czasów i tolerancji, chodź wielu upierało się, że jest to ŁUK i nie ma co drążyć 😉). To tak działa, że gdy my jesteśmy blisko naszej Matki Natury, to ona to wie, czuje i zgrywa się z nami. To dało się wyczuć… Dało się wyczuć także cudowne emocje, które towarzyszyły naszemu strzelaniu. Bez spiny i napiętych uczestników. Bez linijek i zdjęć strzał w celach, aby potem sprawdzać, czy aby jakiś punkt nie uciekł i będzie można w klasyfikacji przesunąć się o oczko w górę. NIE! To był wspaniały czas dla łucznictwa tradycyjnego. Ja wzruszyłem się bardzo podczas tego turnieju i teraz, gdy dochodzę do momentu, który od dawna chcę Wam opowiedzieć także jestem wzruszony.

Ostatni finał, łucznicy w wersji „full reko”. Wiadomo, że strzały, które wylądują w palisadzie, stojaku lub w kamienistej ziemi, są narażone na  destrukcję. Cela dla finalistów ustawiliśmy tak, aby były prawdziwym wyzwaniem – takie strzelanie tylko dla orłów. I łucznicy bez wahania i bez narzekań strzelali do malutkiego świstaka czy kreta wspinającego się po belce. Zwierzaki 3D zmieniły swoje nastawienie i tym razem w rundzie finałowej stanęły twarzą w twarz z finalistami. Ujęła mnie za serce ostatnia kolejka tego turnieju. Dramatyczny przebieg. Halwdan, który na swoje nieszczęście wykończył większość swoich strzał, stanął przed ostatnimi sześcioma próbami z rozłożonymi rękami: „Nie jestem w stanie dokończyć turnieju… Nie mam czym strzelać.” Na szybko dokonałem przeglądu jego strzał i faktycznie były rozczłonkowane i wymagały naprawy. Groty odpadły, niektóre zostały w palisadzie i wymagały późniejszego odzyskiwania. Została jedna przyzwoita strzała i dwa cele. Piękno łucznictwa przejawia się tym, że ma w sobie nutę braterstwa czy siostrzeństwa. W każdym razie łucznik nie jest łucznikowi wilkiem, a najczęściej wsparciem. Maciej, który już skończył swoją rundę finałową i czekał na ostatnie strzały Halwdana, nie zawahał się ani na chwilkę i pożyczył swoje misternie wykonane strzały (widziałem je i podziwiałem – prawdziwe dzieła sztuki) swojemu konkurentowi. Gdyby w tym momencie zakończył się turniej Maciej wygrałby, ponieważ miał 3 punkty przewagi nad Halwdanem. Z mojej perspektywy i tak Maciek skończył zwycięsko – jako człowiek. Halwdan wykorzystał w imponujący sposób pożyczoną amunicję i precyzyjnie posyłał strzałę za strzałą, zbliżając się do zwycięstwa. Wygrał pożyczonymi strzałami od swojego głównego rywala. Aż łezka się w oku kręci. Tam na miejscu energia przechodziła przez nas wszystkich taka dozą pozytywności, że ciarki stawiały włosy. Piękny gest Macieja  pozwolił wygrać lepiej dysponowanemu w ten dzień koledze. Przed ostatnimi sześcioma strzałami wygrywał 3 punktami, przegrał dwoma. Co jest najpiękniejsze? Chłopaki nie wiedzieli o tej zależności, wiedzieli że rywalizują i to nie zabrało im zabawy i chęci wsparcia wzajemnego.

Sława zwycięzcy i SŁAWA Maciejowi, który stanął lewel wyżej niż „za wszelką cenę wygram turniej”.

Piękny turniej, niesamowicie sportowe zachowanie. A może nie sportowe, a ludzkie? Może mało już jest takich ludzkich, braterskich zachowań i dlatego tam mocno zostają w pamięci?

Niech ten przykład powyższy będzie zaproszeniem dla każdego łucznika do chwili refleksji. Nie gramy na turniejach o „złote kalesony”. ŻYJEMY każdą minutą i pokazujmy, że żyjemy prawdziwie i godnie. Nie końcowy wynik na karcie się liczy. Liczy się to, jak Cię zapamiętają Siostry i Bracia łucznicy, z którymi stajesz do zawodów. Na karcie są tylko cyferki. Cyferki będą raz lepsze, raz gorsze.
Życzę Wam, aby wspomnienia o Was były wzruszeniami innych ludzi i aby ZAWSZE wygrywały z cyferkami.

Paweł

Jakie Wy macie wspomnienia? Jak zapamiętaliście tegoroczny Wolin?

Komentarze do wpisu (0)

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper.pl